piątek, 21 stycznia 2011

Kwestia mojej wiary - jak zwykle bez ładu i składu - za to w totalnym rozkładzie...



Kurna w tym tygodniu chyba będzie ksiądz chodził po kolędzie tak przynajmniej gminna wieść niesie...

Jestem w stresie, bo:
a) nie pamiętam kiedy ostatni raz przyjmowałam księdza, chyba to było jeszcze w domu u rodziców,
b) nie pamiętam jak to przebiega,
c) nie mam niezbędnych akcesoriów "małego katolika" w stylu: krzyż, biały obrus i kropidło,
d) nie łażę do kościoła,
e) nie mamy z M. ślubu kościelnego ino cywilny,
f) eMa zapewne w czasie wizyty księdza nie będzie i sama się będę musiała tłumaczyć przed obcym kolesiem.

I tu nasuwa się pytanie: czy przyjmować tego księdza czy też nie? 
Po co mi taki stres, skoro nie jestem praktykującą w świetle przykazań kościelnych katoliczką i jak mnie ksiądz wyprowadzi z równowagi jakimiś moherowymi tekstami, to posypią się iskry???


Po co w ogóle się nad tym zastanawiam, skoro odpowiedź jest niby oczywista?

Ano dlatego moi mili, że ja wierzę w Boga...
Za dużo razem przeżyliśmy, bym mogła wątpić w istnienie Siły Wyższej, Mocy, Światłości, jak zwał tak zwał.

Nadciągające kolędowanie zmusiło mnie do refleksji na temat mojej wiary...

Nie chodzę do kościoła z lenistwa głównie.
Nie chodzę nie dlatego, że nie wierzę w księży, jak tłumaczą niektórzy.
Ksiądz jest dla mnie tylko człowiekiem, nie obchodzi mnie co robi po mszy, z kim sypia, ile zarabia, ile przegrywa w karty, za to jego zadaniem jest prowadzić mszę, nie musi być moim duchowym przewodnikiem, bo ja chadzam własnymi ścieżkami.
Dla mnie liczy się ceremonia, którą odprawia, nie obchodzi mnie też jego kazanie, chyba że czuje się w nim natchnienie.
Chodzi o obrządek, o rytuały, które napełniają mnie dobrą energia i poczuciem, że nie jestem sama w Kosmosie, dają mi poczucie łączności z Bogiem, przez te słowa, które od tylu lat powtarzają miliony ludzi. 
Takim rytuałem jest dla mnie także Kolęda.
Bóg w dom, czaicie bazę?
To wspaniałe. :)

Mam specyficzne podejście do wiary.
Znacie mnie, wiecie, że raczej nie jestem jakąś świętą z Łodzi z Bostonu też nie.
Być może to zbyt luzackie, ale nie wierzę, że Bóg jest na mnie zły za to, że klnę jak szewc, że nie zmówię paciorka rano i wieczorem, nawet za to, że se w niedzielę sprzątnę chałupę.
Wiem, że Jemu wystarczy, że do Niego "westchnę", w myślach podziękuję za pomyślny obrót spraw, poproszę o wsparcie, że staram się być dobrym człowiekiem, nie krzywdzić innych, nie złorzeczyć, nie zazdrościć.
Wiem, że mnie słyszy i na własnej skórze odczułam Jego pomoc...
Nie cierpię moherów i innej maści fanatyków religijnych.
Słabo mi się robi jak słucham tych wszystkich bredni "zapalonych katoli".
Gołymi rękami bym ich...
Bardzo to chrześcijańskie - wiem... ;D

Osłabia mnie jednak także przeginanie w druga stronę.
Na jednym z blogów wyczytałam, że ktoś tam kiedyś napisał, że Bóg jest największym zabójcą dzieci...
Na facebooku jedna dziewczyna pod zdjęciem wychudzonych dzieci z Etiopii napisała " To robi wasz Bóg".
I trafił mnie szlag... bo takie bluźnierstwo wymyślił ktoś kto rzekomo w mojego Boga nie wierzy, więc skoro nie wierzy, to czemu obwinia Go za wszelkie nieszczęścia świata, za głód, wojny i kataklizmy. 
Skoro to "mój" Bóg to niech się od Niego odpier... i znajdzie sobie swojego, który będzie dla niego bardziej odpowiedni i to wszystko odkręci.
Ludzie nie rozumieją, że sami robią sobie krzywdę - wojen nie wywołuje Bóg tylko my sami.
Dlaczego Bóg nas nie powstrzyma? 
Bo mamy wolną wolę na Jego podobieństwo... i zbieramy konsekwencje własnych decyzji... 
Nie jesteśmy dziećmi, by prowadzić nas za rączkę, sami wybieramy własną drogę, wystarczy zwracać uwagę na drogowskazy i głos własnego sumienia a będzie ona właściwa.
Głodne dzieci, wojny w Afryce?
Niech kraje rozwinięte przeznaczą ułamek kasy przekazywanej na zbrojenia na pomoc humanitarną i głód zniknie...
Tylko czy aby leży to w interesie handlarzy bronią, którzy zarabiają krocie na afrykańskich wojnach domowych, koncernów farmaceutycznych, które mają darmowe króliki doświadczalne?
Odpowiedź jest oczywista...
Blogerka pisze, że tyle teraz poronień i to właśnie Bóg winny...
Ja raczej obarczałabym winą ludzkość. To nie Bóg spowodował wybuch w Czarnobylu, to nie Bóg modyfikuje genetycznie naszą żywność i podaje nam bezwartościowy, toksyczny shit, to nie Bóg zatruwa nasze środowisko naturalne. To nie Bóg powoduje, że ludzie są coraz słabsi genetycznie a w konsekwencji ich potomstwo - z wyżej wymienionych powodów, tylko oni sami. Dzieci nie umierają bez przyczyny - zawsze jest jakiś powód, albo coś złego dzieje się w ich organizmie albo w organizmie matki - tylko lekarze mogą nie umieć jej znaleźć przez własną nieudolność, albo sami często partaczą sprawę a potem się wykręcają. Jeszcze parę dziesięcioleci i dzieci w ogóle przestaną przychodzić na świat, bo bezpłodność i wady genetyczne będą się nasilać wobec pogarszającego się stanu naszego środowiska itd. I nie będzie temu winny Bóg a ludzie...

Podsumowując zastanawia mnie czy ksiądz uzna mnie za katoliczkę, czy w myślach mnie wychłoszcze i zlinczuje, czy można podchodzić luźno do wiary i nadal być jej wyznawcą.
Dlaczego ludziom łatwiej o wszystko winić innych, Boga, męża, sąsiada, ale nie siebie...


 No to by było na tyle...
Raz mi się udało coś na poważnie zapodać.
Raz nie zawsze...

;D




4 komentarze:

  1. Gdy na naszym osiedlu chodził ksiądz po kolędzie kilka lat po naszej przeprowadzce na nowy dom i za wszelką cenę chciał z nami porozmawiać, zaprosiłam go do środka. Człowiek jak każdy inny i bać się go nie będę, choć też tylko ślub cywilny mam, ale przed ludźmi złożony, a przecież Bóg jest wszędzie i każdą przysięgę może wysłuchać i w każdych warunkach.
    No więc ksiądz wszedł. Zamknęłam drzwi. On zaczął coś mówić, a ja poprosiłam, by nie odprawiał żadnych obrządków, bo jesteśmy świadkami Jehowy, ale z chęcią porozmawiamy.
    Tyle go widziałam. Nawet "do widzenia" nie powiedział.
    Dlaczego niby wysłannik Boga ucieka, gdy ma potencjalne pole do głoszenia dobrej nowiny tego do tej pory nie wytłumaczył mi żaden religioznawca. Katolikiem byłam ćwierć wieku i uczono mnie czego innego, niż to postępowanie księdza... ale tak mają ci, którzy nie ze szczerego serca służą Bogu tylko ze samolubnych pobudek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć.
    Jeśli to ksiądz a nie klecha, to nie ma sie czego bać. Ekskomuniką Ci nie zagrozi ;)bo niby dlaczemu???
    Nie wyobrażam sobie kolędy bez tych wszystkich akcesoriów, to tak jak ceremonie podczas Mszy św.- nie obędą się bez odpowiednich.
    Czasem ludzie nie maja czasu czy odwagi pójść do biura parafialnego, albo księdza by załatwić jakieś sprawy, tudzież porozmawiać o swoich wątpliwościach. Wizyta duszpasterska jet ku temu okazją.
    Masz wątpliwości, to dobrze. Zrobisz tak, jak podpowiada Ci sumienie.
    Pzdr ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. E.
    Różni są księża tak jak po prostu ludzie nie są jednakowi. A ksiądz jest zwykłym ludziem. Może nie czuł się na siłach by z Tobą dyskutować, jak wiadomo świadkowie Jehowy są mocno i dobrze przygotowani jeśli chodzi o argumenty, zatem bidula pewno się spłoszył... Wiesz, idąc tym tropem pewnie niewielu świadków Jehowy wpuściłoby księdza do własnego domu - tak mi się wydaje, być może się mylę, ale ludzie są tylko ludźmi, nie można od nich zbyt wiele oczekiwać, bo po co ciągle doznawać zawodu. :D Jesteś osobą o otwartym umyśle, tak jak to już wcześniej napisałam, to bardzo dobre, że nie zamykasz się w pewnych ramach, ale większość ludzi niestety woli tkwić w 4 ścianach swojego małego świata. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Between:
    Ehh ja nie mam wątpliwości odnośnie mojej wiary, nie mam o czym dyskutować z księdzem w zasadzie, chyba że by się czepiał braku kościelnego ożenku, co zresztą zmienić niebawem zamierzamy tak czy owak z własnej nieprzymuszonej woli. Co do akcesoriów - to tylko gadżety ;DDD, dało się skombinować. Za to nie lubię morałów i czynienia wyrzutów itd. i chciałbym tego uniknąć, nie wkurzać się niepotrzebnie. Zresztą nie ma o czym mówić, bo kolęda odbyła się dziś i była bardzo udana... ;D

    OdpowiedzUsuń