poniedziałek, 31 stycznia 2011

Kac moralny...



Pierze mi w dekiel...
Za mało powiedziane właściwie...
Regularnie odpier...mi od końcówki tygodnia...
Zaraz będę mieć pretensje o wszystko do wszystkich...
Żal do całego świata...
Zdaje się, że powinnam znaleźć się w izolatce, bez możliwości  kontaktu ze światem zewnętrznym.
Niby świadomość własnego stanu to połowa sukcesu.
Co mi jednak po tym, skoro zdążyłam już wysłać pretensjonalnego maila do Agadora o 6 rano a dodam, że tworzyłam go od 4 (rano).
Poczułam ulgę i poszłam spać a gdy się obudziłam, już mi tak lekko na sercu nie było i pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy to oczywiście: 

"Qrwa, coś Ty kretynko zrobiła?"










sobota, 29 stycznia 2011

Jesteś tyle wart na ile wyglądasz...



Od dawna wiadomo, że ja jestem z innej planety.
Jednakże dzisiaj po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że niewątpliwie tak jest...
Zajechaliśmy dziś z eM do Piekielnego Marketu  w celu nabycia zamiennika przepalonego halogenu.
Jednakże o dziwo eM naszła ochota na małe zakupy ubraniowe.
Tutaj muszę nadmienić, że eM na zakupy nie wybrał się wystrojony jak ta lala.
O ile nie jedziemy od razu po jego pracy, gdzie z racji pełnionej funkcji musi się godnie, elegancko prezentować, to raczej prywatnie nosi się dosyć luzacko: typ bojówki, bluza itd...
Ja wyglądam zawsze dość "przyzwoicie", jak to baba.
Zdarzyło się dzisiaj akurat tak, że eM zapragnął wejść oblukać buty w dosyć "eleganckim" sklepie...
Przed wejściem stwierdził ze śmiechem, że pewnie w tym stroju nie zostanie obsłużony...
Ja też się zaśmiałam i weszliśmy.
Na nasze " dzień dobry" padła mało entuzjastyczna odpowiedź...
No cóż każdy może mieć gorszy dzień...
eM zaczął przyglądać się asortymentowi...
Ja sobie przysiadłam nieco zmęczona.
Minął jakiś czas i żadna z pań nie pofatygowała się z zapytaniem, czy w czymś mu pomóc...
W sumie nie przeszkadzało mi to, bo nie lubimy natrętnych sprzedawców.
Do czasu...
Do sklepu wszedł bardzo elegancko ubrany mężczyzna w średnim wieku.
Nie zdążył się nawet po półkach rozejrzeć, gdy panie go obskoczyły i na przemian zaczęły wypytywać, co by chciał, czego sobie życzy, czego szuka...
Wtedy otworzyły mi się oczy...
Przyglądałam się przez chwilę owym paniom z drwiną wymalowaną na twarzy.
Po czym jedna spojrzała na mnie i się zreflektowała, że może jednak eMa na co stać i może co uda mu się wcisnąć, ale ja zdążyłam w te pędy złapać go pod pachę i opuściliśmy "przybytek luksusu" z głośnym komentarzem o beznadziejności personelu i niskiej jakości obsługi klienta, zostawiając panią ekspedientkę z lekko rozdziawioną buzią.
Ja standardowo coś tam się zaczęłam pultać po wyjściu, ale eM uspokoił mnie z uśmiechem na ustach mówiąc, że osobiście spotkał się z tym pierwszy raz, ale słyszał, że jego kumple mieli takie przypadki, gdy byli "nieodpowiednio" ubrani...
Zastanawia mnie tylko jedno czy te panie i panowie pracujący w tych sklepach nie oglądali "Pretty Woman"??
Jeśli nie - to powinni...
Nauczyliby się, że ubiór jednak nie świadczy o zasobności portfela i ilości kart płatniczych...
Poza tym załóżmy, że ktoś chciałby  mieć jakiś super gadżet i zbierał na niego miesiącami, to czy jego pieniądze będą gorsze od pana czy pani ze złotą kartą kredytową? Czy nie zasługuje na miłe traktowanie?
Ehhhh, żeby w takich czasach, gdzie szaleje konkurencja, gdzie ciężko utrzymać klienta - mieć takich fatalnych pracowników... Nam korona z głowy nie spadła, ale skoro firmę stać na straty... 
Dziś z pewnością straciła dobrego klienta... Na amen...
Przy statystycznym założeniu, że nie był to pierwszy i ostatni taki przypadek - biorąc pod uwagę kolegów eMa chociażby, nie pozostaje mi nic innego jak zakończyć tą historyję okrzykiem:

Tak trzymać! 
 
;D




A to kapela naszego przyjaciela, tego typu panów "ekskluzywne" sklepy niechętnie obsługują między innym...
Ciekawe...
:D




czwartek, 27 stycznia 2011

Kolędy ciąg dalszy...



Na twarzy lady pojawił się uśmiech nr 6 (w sensie - anioł w ludzkim ciele), gdy poznała w osobie księdza kolędnika samego proboszcza.

lady: Proszę księdza musimy chwilę zaczekać!
proboszcz: A czemuż  to dziecko?
lady: Bo nie ma jeszcze mojego męża.
proboszcz: a gdzież On?
lady: Nadjeżdża...
proboszcz: No dobrze dobrze to niech tu szybko przyleci...
Lady szarmanckim gestem zaprosiła księdza proboszcza na salony...

Wpada zdyszany eM i tłucze się w przedpokoju próbując wyzwolić się z kufajki.
Na to lady już usatysfakcjonowana: 
"Może herbatki, kawki, naleweczki domowej roboty? Tak zimno na dworze... " (tu następuje w wykonaniu lady uśmiech węża kuszącego Ewę).
proboszcz śmiejąc się: oj dziecko, już nie mam miejsca, ale... bardzo chętnie skorzystam z toalety, bo już wytrzymać nie mogę a u cioci twojej to jakoś się wstydziłem...
Lady wskazuje drogę, w korytarzu spotykają wyzwolonego eM i tu następuje powitanie panów.
Zasiadłszy przy stole proboszcz wyciągnął  jakąś taką kartotekę.
Lady zadrżała.
Zaczęło się przesłuchanie.
proboszcz: Jak macie na imię? 
Który rocznik? Na to pytanie odpowiedź lady tak zaskoczyła księdza, że aż z radości prawie głową sufit wybiła, gdy proboszcz zrobił wielkie oczy ze zdziwienia, że ona taka stara a tak młodo itd...
Z jakiej parafii się wywodzicie?
Potem padło oczywiście pytanie a właściwie nawet stwierdzenie, które prędzej czy później paść niestety musiało:
"Ślub kościelny oczywiście macie..."
Tu lady zaczęła nerwowo kopytkiem pod stołem przebierać, jednak wyznała w końcu, że nie...
Proboszcz się zmartwił...
Stwierdził, że powinni się - ona i eM tą sprawę możliwie szybko załatwić, że on pomoże, że wystarczą zaświadczenia z ich parafii i mają przyjść, no bo jak to tak, gdyby się ksiądz dziekan K. dowiedział, że lady - jego owieczka, taka miła i grzeczna tak bez ślubu...
"To by mnie z pewnością ekskomunikował." z niewinnym uśmieszkiem zaszczebiotała lady.
Proboszcz przyjrzał jej się uważnie i zaczął roztaczać wizję jak to ewentualne przyszłe dzieci lady i eMa będą miały zniszczone papiery (w sensie kościelnym), bo to będzie zapisane i zapamiętane na wieki i już!!! 
Dziecię kariery w strukturach Kościoła nie zrobi! 
Nigdy! 
Dziekanem, prałatem ani biskupem nigdy nie zostanie...! 
Ojjj nieeee... 
No chyba, że w zakonie, bo zakon to przejmuje role rodziny, zmienia się imię wstępującemu czyli tożsamość i tam by dało rade coś osiągnąć może a tak to nie...
Lady słuchała wpatrzona w księdza proboszcza jak wrona w gnat. 
Czuła się tak, jakby zasiadała przed Wielkim Inkwizytorem.
Wyobraźnia podsuwała coraz to nowe ciekawe, coraz to komiczniejsze obrazy.
Kąciki ust lady zaczęły się niebezpiecznie unosić, drgać.
eM znany ze swej elokwencji i łatwości odnajdowania się w każdej sytuacji zadawał zgłębiające temat pytania i nakręcał proboszcza coraz bardziej.
W końcu lady ucięła temat stwierdzając, że jak tylko czas pozwoli z pewnością się pojawią, by zacieśnić więź z Kościołem.
Odetchnęła z ulgą. 
Katastrofa została powstrzymana.
Potem jeszcze porozmawiali na szczęście o bardziej przyziemnych rzeczach i było sympatycznie.
I proboszcz dał się poznać jako osoba o znacznym poczuciu humoru.
Na końcu się pomodlilim, proboszcz pobłogosławił, wręczylim kopertę, pożegnalim księdza.

Odetchnelim z ulgą.

Amen

 :D






 



niedziela, 23 stycznia 2011

Hej kolęda, koooolęda!



Nadeszła sobota.
Lady od rana była rozlazła okrutnie.
Dodatkowo w jakimś płaczliwym nastroju się przebudziła.
Ruszyć jej się ni łapką ni kopytkiem nie chciało, nie mówiąc już o jakimś tam ogarnięciu chałupy.
Niestety z wyra zwlec się trzeba było, bo to już 10-ta wybiła a kolęda miała rozpocząć się o 16-tej.
Już poprzedniego dnia właściwie zdecydowała, że na ślub kumpla eM do Warszawy jechać jej się nie chce absolutnie i już woli chyba tą kolędę odfajkować, niźli tłuc się 140 km razy dwa.
Kombinowała oczywiście, coby tu wymyślić, aby jednak i od ślubu i kolędy łącznie się wymiksować, jednak wszystkie jej potencjalne nawet pomysły spaliły na panewce. 
A ukrycie się w garderobie, na pół wieczoru, jako jedynym bezpiecznym miejscu, gdzie spokojnie mogłaby zapalić po zmroku światło koniec końców wydało jej się... trochę nienormalne, nawet jak na nią.
Los zdecydował - klamka zapadła - tegoroczna kolęda dojdzie do skutku...
Nie może zachowywać się jak dzikus będąc w wieku lat bez mała 30-tu.
Z miną skazańca pożegnała o 13-tej eMa, który to wraz z kolegami udał się złożyć kondolencje kolejnemu synowi Manhattanu, który tracił swą wolność.
Wykonała plan porządkowy w około godzinę.
Pozostało czekać.
Tak więc zupełnie nienerwowo, aczkolwiek bez entuzjazmu, zjadła przygotowaną na obiad strawę.
Obejrzała "Frankie i Johnny" po raz drugi w tym tygodniu.
Nawet ucięła sobie drzemkę.
Obudziła się, gdy było już ciemno...
O 18-zadzwonił eM, że jest w połowie drogi powrotnej.
Przygnębiona zbliżającą się nieuchronnie wizytą przetraciła małe co nieco.
Włączyła tv i zagłębiła się ze swego rodzaju fascynacją w apokaliptyczną wizję końca świata wg "2012".
Było po 19-tej i wiedziała, że wizyta księdza niechybnie już tuż tuż.
Zadzwoniła do eM - wjechał do Łodzi!
Od razu lepiej jej się zrobiło, a w sercu pojawiła się nadzieja, że jednak może nie będzie sama w tej przerażającej ją dosyć mocno chwili. 
Dzwoniła już do eM co pięć minut niemalże aczkolwiek jechał On z drugiego końca miasta i było ślisko, więc droga wlokła się niemiłosiernie.
Czuła, że liczą się minuty!
Gdy nagle... usłyszała trzask furtki i ujrzała mężczyznę, w sutannie, w śmiesznej czapce na głowie, który udał się wgłąb podwórza do domu ciotki!
Pozostało max 10 min!
eM wciska gaz do dechy!
Lady gryzie pazury!
eM już na skrzyżowaniu!
Lady słyszy glosy na zewnątrz!
eM już na początku uliczki, metry dzielą Go od chałupy!
Słychać pukanie do drzwi!
Lady otwiera...
I słyszy:

"Szczęść Boże!"
...
c.d.n.

:D




CzarT i co Ty na to??? ;DDD


piątek, 21 stycznia 2011

Kwestia mojej wiary - jak zwykle bez ładu i składu - za to w totalnym rozkładzie...



Kurna w tym tygodniu chyba będzie ksiądz chodził po kolędzie tak przynajmniej gminna wieść niesie...

Jestem w stresie, bo:
a) nie pamiętam kiedy ostatni raz przyjmowałam księdza, chyba to było jeszcze w domu u rodziców,
b) nie pamiętam jak to przebiega,
c) nie mam niezbędnych akcesoriów "małego katolika" w stylu: krzyż, biały obrus i kropidło,
d) nie łażę do kościoła,
e) nie mamy z M. ślubu kościelnego ino cywilny,
f) eMa zapewne w czasie wizyty księdza nie będzie i sama się będę musiała tłumaczyć przed obcym kolesiem.

I tu nasuwa się pytanie: czy przyjmować tego księdza czy też nie? 
Po co mi taki stres, skoro nie jestem praktykującą w świetle przykazań kościelnych katoliczką i jak mnie ksiądz wyprowadzi z równowagi jakimiś moherowymi tekstami, to posypią się iskry???


Po co w ogóle się nad tym zastanawiam, skoro odpowiedź jest niby oczywista?

Ano dlatego moi mili, że ja wierzę w Boga...
Za dużo razem przeżyliśmy, bym mogła wątpić w istnienie Siły Wyższej, Mocy, Światłości, jak zwał tak zwał.

Nadciągające kolędowanie zmusiło mnie do refleksji na temat mojej wiary...

Nie chodzę do kościoła z lenistwa głównie.
Nie chodzę nie dlatego, że nie wierzę w księży, jak tłumaczą niektórzy.
Ksiądz jest dla mnie tylko człowiekiem, nie obchodzi mnie co robi po mszy, z kim sypia, ile zarabia, ile przegrywa w karty, za to jego zadaniem jest prowadzić mszę, nie musi być moim duchowym przewodnikiem, bo ja chadzam własnymi ścieżkami.
Dla mnie liczy się ceremonia, którą odprawia, nie obchodzi mnie też jego kazanie, chyba że czuje się w nim natchnienie.
Chodzi o obrządek, o rytuały, które napełniają mnie dobrą energia i poczuciem, że nie jestem sama w Kosmosie, dają mi poczucie łączności z Bogiem, przez te słowa, które od tylu lat powtarzają miliony ludzi. 
Takim rytuałem jest dla mnie także Kolęda.
Bóg w dom, czaicie bazę?
To wspaniałe. :)

Mam specyficzne podejście do wiary.
Znacie mnie, wiecie, że raczej nie jestem jakąś świętą z Łodzi z Bostonu też nie.
Być może to zbyt luzackie, ale nie wierzę, że Bóg jest na mnie zły za to, że klnę jak szewc, że nie zmówię paciorka rano i wieczorem, nawet za to, że se w niedzielę sprzątnę chałupę.
Wiem, że Jemu wystarczy, że do Niego "westchnę", w myślach podziękuję za pomyślny obrót spraw, poproszę o wsparcie, że staram się być dobrym człowiekiem, nie krzywdzić innych, nie złorzeczyć, nie zazdrościć.
Wiem, że mnie słyszy i na własnej skórze odczułam Jego pomoc...
Nie cierpię moherów i innej maści fanatyków religijnych.
Słabo mi się robi jak słucham tych wszystkich bredni "zapalonych katoli".
Gołymi rękami bym ich...
Bardzo to chrześcijańskie - wiem... ;D

Osłabia mnie jednak także przeginanie w druga stronę.
Na jednym z blogów wyczytałam, że ktoś tam kiedyś napisał, że Bóg jest największym zabójcą dzieci...
Na facebooku jedna dziewczyna pod zdjęciem wychudzonych dzieci z Etiopii napisała " To robi wasz Bóg".
I trafił mnie szlag... bo takie bluźnierstwo wymyślił ktoś kto rzekomo w mojego Boga nie wierzy, więc skoro nie wierzy, to czemu obwinia Go za wszelkie nieszczęścia świata, za głód, wojny i kataklizmy. 
Skoro to "mój" Bóg to niech się od Niego odpier... i znajdzie sobie swojego, który będzie dla niego bardziej odpowiedni i to wszystko odkręci.
Ludzie nie rozumieją, że sami robią sobie krzywdę - wojen nie wywołuje Bóg tylko my sami.
Dlaczego Bóg nas nie powstrzyma? 
Bo mamy wolną wolę na Jego podobieństwo... i zbieramy konsekwencje własnych decyzji... 
Nie jesteśmy dziećmi, by prowadzić nas za rączkę, sami wybieramy własną drogę, wystarczy zwracać uwagę na drogowskazy i głos własnego sumienia a będzie ona właściwa.
Głodne dzieci, wojny w Afryce?
Niech kraje rozwinięte przeznaczą ułamek kasy przekazywanej na zbrojenia na pomoc humanitarną i głód zniknie...
Tylko czy aby leży to w interesie handlarzy bronią, którzy zarabiają krocie na afrykańskich wojnach domowych, koncernów farmaceutycznych, które mają darmowe króliki doświadczalne?
Odpowiedź jest oczywista...
Blogerka pisze, że tyle teraz poronień i to właśnie Bóg winny...
Ja raczej obarczałabym winą ludzkość. To nie Bóg spowodował wybuch w Czarnobylu, to nie Bóg modyfikuje genetycznie naszą żywność i podaje nam bezwartościowy, toksyczny shit, to nie Bóg zatruwa nasze środowisko naturalne. To nie Bóg powoduje, że ludzie są coraz słabsi genetycznie a w konsekwencji ich potomstwo - z wyżej wymienionych powodów, tylko oni sami. Dzieci nie umierają bez przyczyny - zawsze jest jakiś powód, albo coś złego dzieje się w ich organizmie albo w organizmie matki - tylko lekarze mogą nie umieć jej znaleźć przez własną nieudolność, albo sami często partaczą sprawę a potem się wykręcają. Jeszcze parę dziesięcioleci i dzieci w ogóle przestaną przychodzić na świat, bo bezpłodność i wady genetyczne będą się nasilać wobec pogarszającego się stanu naszego środowiska itd. I nie będzie temu winny Bóg a ludzie...

Podsumowując zastanawia mnie czy ksiądz uzna mnie za katoliczkę, czy w myślach mnie wychłoszcze i zlinczuje, czy można podchodzić luźno do wiary i nadal być jej wyznawcą.
Dlaczego ludziom łatwiej o wszystko winić innych, Boga, męża, sąsiada, ale nie siebie...


 No to by było na tyle...
Raz mi się udało coś na poważnie zapodać.
Raz nie zawsze...

;D




sobota, 15 stycznia 2011

To mi się trafiło, jak ślepej kurze ziarno... :D

Dzięki Evi za uznanie w postaci wyróżnienia Kreativ Blogger...
Ostatnio jednak czuję się bardzo NIE kreativ, ale powiedzmy, że moje poprzednie błaznowanie onetowskie zostało docenione... ;D
Rozumiem, że ja również mam nominować kolejnych "szczęśliwców".

Sprawa jest prosta - nominuję wszystkich swoich blogowych znajomych, bo bardzo Was wszystkich lubię odwiedzać.

Evi choć nagrodę już dostała - za Twoje rozstania i powroty, za Twoje małe marudzenie, za to, że jesteś sobą i piszesz to co myślisz. :)

Storczyk została nagrodzona już przez Evi, co popieram w pełni Storczyku za Twoją radość życia i mega optymizm, dobre serduszko. :)

Iw też z tego co kojarzę nagrodę ma, ale... Iwi za Twoją mądrość, ciekawe, życiowe, dojrzałe teksty. :)

Eremi - nagrodę też posiadła, jak dla mnie za różnorodność tematów, otwartość, Twoje wiersze. :)

Nika - też nagrodzona, za Twój optymizm, mądrość, radość życia, waleczność, odwagę. :)

Za to tak zupełnie od siebie WYRÓŻNIAM jako Kreatywnych Blogerów:

1. Szara - za Twój dystans do świata i ludzi, za autoironię i za to, że zawsze mnie rozbawisz i wśród minusów zawsze znajdujesz plusy. :)

2. CzarT - za to, że co tydzień uczysz mnie muzyki, otwierasz mi uszy na nowe dźwięki, wyciagasz z muzycznego zaścianka, za Twoje historyjki, mądre, ciekawe, często ironiczne spostrzeżenia, obserwacje. :)

3. Between - za Twoje gwieździste piękne wiersze, za Twoją muzykę, za Twój optymizm. :)

4. K - własciwie to Ty powinieneś dostać lanie, że się nie odzywasz a nie nagrodę, ale... Dastajesz ją za Twój romantyzm, za wiarę w ludzi, miłość, za dobroć i mądrość, optymizm, pozytywne przesłanie, które zawsze bije z Twoich słów, za Twoją "niedzisiejszość" i za to, że jestes sobą - dobrym człowiekiem w tych trudnych czasach i okrutnym świecie. :)))

Rozumiem Evi, że w związku z tym mam ujawnić 4 rzeczy, których o mnie nie wiecie.
Postanowiłam pójsć w negatywy...
1. nie cierpię jak ktoś włazi mi do sypialni, np. teściowie w poszukiwaniu kota... sypialnia, to mój prywatny teren, moje królestwo, więc wara !
2. nienawidzę papug w związku z tym nie zdradzam, gdzie kupuje fatałaszki i jakich perfum używam, bo wkurza mnie, gdy któraś z bab z pracy zara leci i celowo kupuje to samo, jak chce wyglądać identycznie jak koleżanki, to proponuję zatrudnić się w McDonald's... wiem, że sto tysięcy osób na świecie może mieć to co ja - ale niekoniecznie musi to mieć koleżanka z biurka naprzeciwko...
3. uwielbiam kanapki z wędliną, kiszoną kapustą i majonezem...
4. na kilka godzin przed każdą imprezą marudzę, że nie chcę iść i kombinuję co by się jakoś wykręcić, ostatecznie idę z miną skazańca a potem w 90% jest fajnie...

To by było na tyle... :D


piątek, 14 stycznia 2011

Wredne Kocisko w pudle...



Wredne Kocisko kocha pudła...

Wszelkiej maści, wszelkich rozmiarów...

 Oto ostatnie ulubione pudełko po szafce łazienkowej... 
Jedyne 80cm długości, 40cm szerokości...

Zaległo w pokoju gościnnym i nie ma zmiłuj... 



"Ja i moje pudło... już na zawsze razem..."


"Tak se posiedzę... a co..."



"Ups... No co? Każdemu może się zdarzyć... Taaaka impreza była..."



A teraz z innej beczki:


Musiałam ich uwiecznić, bo mnie rozłożyli na łopatki...

A ten koleś jest niesamowity!
30.IV.2011 Łódź Wytwórnia




sobota, 8 stycznia 2011

Baba z lisem na głowie...


Wpadli do nas w czwartek wieczorem przyjaciele z 9-letnim synkiem.
Zapodaliśmy sobie Alicję w krainie czarów.
W pewnym momencie zrobiliśmy sobie "przerwę na reklamy".
M. poszedł z Juniorem luknąć coś w necie.
Kumpel odwiedził kibelek.
My - ja i gruba I ( 9 m-c ciąży) pozostałyśmy rozwalone na kanapie.

Nagle słyszę dźwięk otwieranych drzwi wejściowych.

Zaciekawiona czekam.
W wejściu do pokoju mignęła postać w rudo lisim płaszczu i białym czymś na głowie - ciocia?
Postać spojrzała i bez słowa wycofała się do przedpokoju.
Zatkało mnie, zamurowało i czekam co będzie dalej.
To nie ciotka.

Nagle słyszę: 
Kumpel (przytłumiony głos zza drzwi ubikacji): "ZAJĘTE!"
Lisie Futro: "Ojej! Przepraszam!"
Tu nastąpił  trzask zamykanych drzwi od kibla.

Zaintrygowana pognałam do przedpokoju i widzę jak Lisie Futro zagląda do łazienki, potem do kolejnego pokoju...

Zaciekawiona pytam: "Przepraszam, czego pani szuka?"
Lisie futro odwraca się gwałtownie i z obłędem w oczach odpowiada: "Wyjścia..."
Wskazałam drzwi wyjściowe.

Opowiadam M. o co chodziło, bo też pojawił się zaciekawiony i lejemy z całej sytuacji we trójkę - razem z I.

Przychodzi kumpel i zdegustowany mówi: "Słuchajcie co to kur... ma być? Stoję se w kiblu a tu jakaś baba z lisem na głowie mnie atakuje..."

Ten tekst i jego mina rozwaliły nas totalnie...
Popłakaliśmy się ze śmiechu...

Okazało się, że pani pomyliła domy - wszak dzielimy podwórko z wujkami, babie się pomerdało i wlazła nie tam gdzie trzeba.

A nauka z tej historii jest taka - zawsze pamiętajcie o zamknięciu drzwi wejściowych, bo nigdy nic nie wiadomo...


wtorek, 4 stycznia 2011

noworocznie, mało optymistycznie...


Jako, że nastał Nowy Rok - należy dokonać zmian.
Stąd i zmiana adresu.
Bo tak...

Jakoś mi się ten 2011 rok tak sobie zaczyna.
Pierwszy stycznia przytłoczył mnie ciężkimi chmurami do tego stopnia, iż obudziwszy się o 13-tej miałam wrażenie, że to już prawie wieczór nadchodzi, albo koniec świata i jakieś mnie takie czarne myśli naszły w związku z tym.
Tak więc, w przeciwieństwie do końcówki roku, która to była radosna, pełna ludziów w naszym domu od połowy grudnia począwszy a na 31 skończywszy, tak styczeń działa na mnie jakoś mega przygnębiająco... 
Do tego śnią mi się mi się burze i wichury...
Ehhh... oby to nie była wróżba noworoczna - fuck...

Usłyszałam ostatnio takie zdanie, które trafiło w samo sedno.

"Umysł jest swoim własnym panem i sam potrafi niebem uczynić piekło i piekłem niebo."

M. właśnie tak zawsze mówił o funkcjonowaniu mojego umysłu - który niestety zazwyczaj korzysta z tej drugiej kombinacji - nawet jak nie ma problemów, to przecie można se zawsze jakieś stworzyć...

Jakiś zblazowany ten post dziś, bez ładu i składu, ale czekałam na lepszy nastrój i nie przyszedł, zatem zabawę czas zacząć.
 P.s.pomódlta się za mnie, żeby wszystko było dobrze, bo jutro czeka mnie ciężka przeprawa...

Tak czy owak szczęśliwego Nowego Roku !!!